INFORMACJE WSTĘPNE

Nazwisko osoby przeprowadzającej wywiad:

Kamil Koszuta

Miejsce i data przeprowadzania wywiadu:

Rogów, 25 grudnia 2002 r.

 

Dane osobowe dotyczące osoby, z którą był przeprowadzany wywiad:

a)      Imię: Tadeusz

b)      Data urodzenia: 1925 r.

c)      Miejsce zamieszkania:        Dawniej: powiat Tomaszów Lubelski, Nowe Rachanie, Typin, Dobużek, Tuczapy, Pawłówka, Tuczapy, Ursus.                                                                               Obecnie: Warszawa.

d)      Miejsce pracy:       Dawniej: stolarz w powiecie hrubieszowskim.

e)      Zawód wyuczony: Inżynier mechanik.

f)        Zawód wykonywany: emeryt.

g)      Dane dotyczące rodziców: Ojciec  1898 – 1995                                                                                                  Matka  1800 –1990                                             Pochodzenie rodziców:            chłopskie.                                                                              Wykształcenie: niepełne podstawowe.                                                       Miejsce zamieszkania dawniej: Nowe Rachanie, Typin, Dobużek, Tuczapy, Pawłówka, Tuczapy i Warszawa.

h)      Dane dotyczące rodzeństwa:                                                                                           
I Siostra, urodzona 1928 r. w Nowych Rachaniach, 4 klasy podstawówki. Obecnie mieszka w województwie poznańskim we Wrześni.
II Siostra, urodzona 1931 r. w Typinie, 7 klas szkoły podstawowej. Mieszka w Zamościu.
III Siostra, urodzona 1938 r. w Dobużku, wykształcenie równoważne wyższym studiom zawodowym. Mieszka w Rogowie.

 

INFORMACJE SZCZEGÓŁOWE

 

         Dom rodzinny znajdował się w Nowych Rachaniach następnie kolejno w Typinie, Dobużku, Tuczapach, Pawłówce, Tuczapach, Ursusie i Warszawie.

         W Nowych Rachaniach były ósmaki, a w Tuczapach czworaki. Były kryte strzechą, rzadko gontem. Życie skupiało się w jednej izbie. Piec był budowany z cegieł i zajmował dużą część izby. Piec pełnił funkcje ogrzewczą, piekarniczą i kuchenną, również było tam miejsce do spania i do zabawy dla dzieci. Podłoga była gliniana i malowana co tydzień gliną. Potem związki zawodowe pracowników wywalczyły, że mają być wstawiane podłogi drewniane i wywietrzniki w oknach. Sąsiednie domy były podobne. Tylko dziedzice mieli pałace.

         Woda była donoszona ze studni na nosidłach nakładanych na barki. Daleko trzeba wyło nosić tę wodę, bo studnia wyła jedna na wsi, np. na Pawłówce. W Dobużku były pompy. W Tuczapach studnia była kopana, wyłożona drewnianymi balami w kwadrat. Bok studni miał 1,5 m. Po dokach stały dwa słupy dębowe podtrzymujące gruby, dębowy wał o przekroju 40 cm. Z jednej strony było drewniane koło o przekroju 3 - 4 metra. U góry nad całością był daszek z gontów. Na wale nawinięty był gruby łańcuch. Na jego końcach zawieszone były drewniane okute stalą wiadra. Jedno wiadro miało dwa razy większą pojemność niż dzisiejsze. W obrzeżu tego dużego koła były wbite kołki. Naciskając te kołki wyciągało się wodę bardzo lekko jedną ręką. Jednak na wyjęcie wiadra z wodą konieczna była siła zdrowego człowieka. Woda była kryształowo czysta, jak zdrojowa. Ze studni korzystali fornale i ludzie ze wsi. Pojono tan bydło. W 1939 roku wojsko korzystało ze studni, a woda utrzymywała się na poziomie jak dawniej. Wody było pod dostatkiem. Później koło zamieniono na korbę, co wymagało więcej siły. Następnie poziom wody się obniżał, a po wyzwoleniu 1946 r., może trochę później nastąpił deficyt wody i studnię zasypano.

         Ludzie byli niewykształceni.

         Pracowali w majątkach dziedziców. Pracownik dostawał wynagrodzenie w ratach. Z początku jak pamiętam 9 korców (korzec to mniej niż metr), później 11 q lub 13 q zboża (fachowcy, np. kowal, stelmach zarabiali 13 q zboża), w tym 4 q pszenicy. Oprócz tego dostawał 10 arów ogrodu i oddzielnie w wilgotnym miejscu na kapustę. Na paszy dworskiej można było wyhodować dwie krowy i małe cielę. Świń ile mógł utrzymać. Także dostawał opał, co miesiąc 1 sąga lub dwie fury drewna z gałęziami. Pracownik dostawał kwartalnie 30 zł (rower kosztował 120 – 150 zł). Nie każdy właściciel rzetelnie wypłacał. Zdarzało się tak, że dziedzic u dziadka pożyczał pieniądze. Kierownik szkoły zarabiał 150 zł, a nauczyciel 100 - 120 zł (w latach 1930 - 1939). W miasteczku Łaszczów kierownik zarabiał 400 zł.

         Były sklepy na wiosce, prowadzone głównie przez Żydów. Niektórzy nie sprzedawali tylko byli pośrednikami. Inni nosili w łachmanach, na ramionach ubrania na sprzedaż po domach. We dworze Żydzi dzierżawili sad i to jak drzewa kwitły. A targował się Żyd przy tym, mówił że połowę owoców ludzie zjedzą. Żyd kupował również mleko dworskie i wywoził do miasta.

         Przy domach żydowskich poczuć można było zapach cebuli i ryb.

         We wiosce panowała zgoda między ludźmi i wyznawcami różnych wyznań.

         Dzieci bawiły się na podwórkach i przy pasieniu krów. Młodzież każdej niedzieli po południu zbierała się pod lasem, na ugorze i bawiła się w zabawy ruchowe, np. przerywane wojsko, węża, czarnego luda, słupa, gąski do domu, oraz różne zabawy śpiewem. Często również mniejsze grupy młodzieży śpiewały przy domach.

         Kobiety wstawały rano o czwartej, aby prząść nici z włókna lnu. Z płótna szyto koszule, obrusy, ręczniki. Młodzież pomagała rodzicom, np. bielić płótno, tzn. moczyć w wodzie, rozciągać na trawie i suszyć w słońcu. Ojciec mając 9 lat chodził do dworu popędzać woły przy orce, a mając 13 lat pracował końmi. W 16 roku obsługiwał lokomobile poruszając młockarnią. Praca była pełna niebezpieczeństw. Mając 19 lat został fornalem. Ciekawie były cotygodniowe targi, doroczne odpusty.

         Do szkoły powszechnej uczęszczałem w swojej miejscowości w Dobużku. Do piątej klasy chodziłem codziennie 5 km do Łaszczowa. Większość uczniów to były dzieci żydowskie. One miały zawsze bułeczki z masłem, a ja czasem kawałek kromki chleba czarnego, który w czasie drogi zamarzał. Na przerwie przykładałem do kafli pieca, aby się odmroził. Czasem, gdy po zajęciach nauczycielka zostawiała mnie oprawiać książki to poczęstowała bułeczką z masłem. W czasie modlitwy przed lekcjami  i po lekcjach Żydzi wstawali razem, ale nie powtarzali słów. Na lekcje religii Żydzi wychodzili do bożnicy.

         Nauczycielką była Maria Kostiów, dobra pani.

         Do 1939 r. do wybuchu wojny chodziłem z Tuczap do Tyszowiec 6 km. Po tej szkole w czasie okupacji pracowałem w stolarni najpierw jako uczeń, a potem jako czeladnik. Następnie w gospodarstwie rolnym, państwowym, bo rząd przyjął przed wojną od dziedzica. Ostatni administrator majątku skierował mnie do szkoły budownictwa w Lublinie opłacając za mnie kurs przygotowawczy. W lutym następnego roku szkołę rozwiązano, a uczniów wcielono do przymusowego obozu pracy "Baudiens" w Lublinie, blisko torów kolejowych, potem w Zemborzycach skąd zbiegłem i po wielu tarapatach wróciłem do rodziców, którzy opuścili Tuczapy, unikając Ukraińców zamieszkali u ciotki na Pawłówce. Pomagałem rodzicom, a później ukończyłem Kurs Uniwersytetu Ludowego w Rachaniach. Następnie poszedłem do gimnazjum w Tomaszowie Lubelskim. Na utrzymanie zarabiałem jako stolarz w internacie. Po zmianie wydziałów przeniosłem się do Liceum Ogólnokształcącego Dla Dorosłych w Zamościu na wydział matematyczno-przyrodniczy.

         Pracowałem najpierw w Cukrowni Wożuczyn, potem w Zakładach "Ursus", następnie wstąpiłem na Politechnikę Warszawską na wydział mechaniczny. Przez dzień pracowałem, a wieczorem uczyłem się. Uzyskałem dyplom inżyniera mechanika i podjąłem pracę w Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu.

         Tradycje rodzinne związane są ze świętami. Wigilię spędzaliśmy z inną rodziną lub sąsiadami. Na przykład, jednego roku u nas, drugiego u nich. Nawet z Ukraińcami tak było.

         Będąc w junakach w Lublinie szliśmy do łaźni w każdą sobotę. Na krzyżówce szos zawsze spotykaliśmy Żydów, oficerów polskich idących w innym kierunku. Widziałem ich idących czwórkami. Więźniowie prowadzeni przez Niemców dostawali ukradkiem od ludzi chleb, ziemniaki.

         Żydzi na wioskach budowali dla niepoznaki szałasy z rupieci, gdzie świętowali.

         Mężczyźni nosili okrągłe czapki z daszkiem. Odświętnie nosili kapelusze. Mieli płaszcze długie i ciemne. Starzy nosili brody oraz pejsy. Żydzi przeważnie trudnili się handlem, chodziłem do ich sklepów. Dawali naborg (na kredyt). Jeśli dość długo nie oddało nie oddało się kredytu to przychodził do domu i pytał "jak wam się żyje", nie mówił, że jesteśmy mu dłużni. Mieszkając w Dobużku często odwiedzał nas stary Żyd, Zyndal (75 lat) z Łaszczowa. Przynosił igły, cukierki, bułki. Za to dostawał cebulę, fasolę, kaszę, ziemniaki. Ojciec i matka życzliwie się do niego odnosili. W Tuczapach Żydzi miejscowi i z Tyszowiec pracowali w folwarku. Jeden był cieślą. Miał liczną rodzinę. Kiedy Niemcy zabrali Żydów do obozu, on uciekł z rodziną do lasu. Którejś nocy o godzinie 1 - 2 dało się słyszeć lekkie stuknięcie do drzwi. Po otwarciu wszedł Żyd i prosił o chleb, kaszę, fasolę. Otrzymał to co było w domu. Potem przychodził co kilka dni i zawsze dostawał jakąś pomoc, nawet słoninę. Długo się przechowywał, aż po pewnym czasie przyjechali Niemcy z Hrubieszowa, znaleźli i wystrzelali całą rodzinę żydowską.