1.
Gustaw
Prystupa
2.
15
sierpnia 1923 r. Bronisławka
3.
matka-
Aleksandra Prystupa (Boniecka) 1902 r. w Grabowcu, ojciec Michał Prystupa w
1890 r. na Bronisławce
Mój dom rodzinny znajdował się na Bronisławce. Był drewniany, pokryty
słomą, parterowy. Miał małe okna. Dom
składał się z kuchni, dwóch pokoi i komory, która służyła do przechowywania
mąki, kaszy, przetworów itp. rzeczy. W każdym pokoju był piec murowany z cegły, otynkowany i drewniane podłogi. W pokoju stała drewniana szafa z rzeźbionymi
drzwiami, komoda, dwa dębowe łóżka i wisiało lustro. Na podłodze leżały
chodniki . Moja mama przędła nici na te chodniki i zawoziła je do tkacza, który je wykonywał. W kuchni znajdował się drewniany stół, ławki do siedzenia, szafa
na naczynia i piec murowany. Najmilej ze wszystkich świąt wspominam Święta
Bożego Narodzenia. Na stole Wigilijnym znajdowały się m.in. gołąbki, bigos z
grzybami, kutia, gruca - tłuczona pszenica, gotowana, śledzie i ryba. Choinkę
przynosiliśmy z lasu, a ozdoby wykonywaliśmy sami z papieru np. łańcuch
robiliśmy z pociętego w paski kolorowego papieru. W każdym domu podczas świąt
na podłodze była rozścielona słoma. Młodzież chodziła po domach i śpiewała
kolędy. W zamian dostawała ciasto, a czasami nawet pieniądze.
Wszystkie domy na wsi były bardzo
podobne do siebie. Na wsi byli sami Polacy. Zajmowali się rolnictwem. Był jeden szewc - Mamełka Antoni i krawiec -
Sieczkowski Bolesław. Na wsi panowała jedność i zgoda. Wszyscy sobie pomagali.
Wieczorami schodzili się do jednego domu na tzw. "wieczorki". Kobiety robiły na
szydełkach, a mężczyźni rozmawiali. Nie było telewizji, tylko jedno radio na
słuchawki u naszego sąsiada. Jak byłem mały bawiłem się z moimi rówieśnikami
najczęściej w domu lub na innej wsi. Naszą ulubioną zabawą była PIKORA. Polegała
na odbijaniu piłki między sobą drewnianym kijem. Kto nie odbił piłki odpadał z
gry. Lubiliśmy również bawić się w chowanego.
Chodziłem do szkoły w Grabowcu. Moja
droga do szkoły była różna, to zależało od pory roku i pogody. Gdy padał deszcz
gliniana droga rozmakała i robiło się straszne błoto, a zimą były ogromne zaspy
aż po pas. Dlatego też miałem buty z cholewami, bardzo długie, aby śnieg nie wpadał do środka. Miałem drewniany
tornister. Był ciężki i
niewygodny. Zamiast długopisem, pisałem
piórem maczanym w atramencie. Trzeba było bardzo uważać, żeby nie zrobić kleksa
w zeszycie i się nie pobrudzić. Do szkoły oprócz Polaków chodzili Żydzi i
prawosławni. Utrzymywaliśmy z nimi dobre kontakty. Żydówki przynosiły nam macę
- placek
z mąki i wody, bardzo postny i cienki. Maca była pieczona na ważne święta.
Wszyscy nauczyciele w szkole byli
Polakami. Matematyki uczył mnie dyrektor - Derkacz Stanisław. Był dobrym
nauczycielem, na lekcjach była duża dyscyplina. Polskiego uczyła mnie Pani
Olówna. Była starszą panną i wszyscy ją lubili, nikt jej nie dokuczał. Pani
Ficińska uczyła mnie przyrody. Jak ktoś zasłużył biła piórnikiem, ciągała za
uszy i kazała klęczeć
w kącie. Jednak uczyła dobrze. Śpiewu uczył mnie Pan Jóźwik, gimnastyki - Pan
Koć, historii - Pan Stańczyk. W moich czasach nie organizowano żadnych
wycieczek, np. do Zamościa czy Lublina. Organizowano nam tylko wycieczki
miejscowa, np. na Górę Zamkową, do lasu.
Po ukończeniu szkoły podstawowej w
Grabowcu pomagałem rodzicom w domu. Najbliższe
sklepy znajdowały się w Grabowcu, oddalonym od Bronisławki ok. 1km. Żydzi
przychodzili na Bronisławkę i kupowali gęsi, kaczki, kury i zboże. Skupowali
mleko, cielęta do swojej rzeźni. Kto chciał sprzedać krowę lub świnię musiał
pojechać na targ
i tam sprzedać prywatnym kupcom. Kupcy płacili ile chcieli, nie było określonej
ceny.
W Grabowcu było bardzo dużo
Żydów. Mieszkali oni w samym centrum. Ulica żydowska była bardzo wąska, domy
stały blisko siebie. Były byle jakie i w złym stanie. Jedynie kilku Żydów
posiadało ładne domy. W tych domach mieściły się sklepy. Prawie wszystkie
sklepy należały do Żydów: sklep z materiałami - Łokieć, obuwniczy - Szroit, z
wyrobami skórzanymi - Pinkwas, sklep mięsny - Raful, papierniczy - Josko, z
naczyniami i ze sprzętem gospodarstwa domowego. Sklepy znajdowały się wokół
rynku. Furmani żydowscy za pieniądze wozili ludzi do Lublina. Byli również
żydowscy krawcy - bracia Nuta, fryzjer - Dykier, Kieejs - skupował jajka.
Żydzi modlili się w Bożnicy, do
której nikt nie miał wstępu, tylko oni sami. Podczas szabatu (w sobotę) w cale
nie pracowali, chodzili na spacery, siedzieli cały dzień na Górze Zamkowej.
Mieli "sądne dni", które trwały dwa tygodnie. Mieli w domach, na strychu
pomieszczenia, w których modlili się podczas "sądnych dni". Wtedy nic nie
robili tylko się modlili. Zmarłych
chowali w prześcieradłach. Na zmarłego tłukli szkła, żeby nie wyszedł z grobu
Ubierali
się w czasie świąt w czarne płaszcze, nakładali na głowę mycki. Rabin
charakteryzował się ty, że miał brodę. Husyci mieli długie pejsy, które
zakładali za ucho.
W dzień powszedni nie różnili się od innych ludzi, ciężko było ich rozpoznać.
Jedli tylko mięso cielęce i drobiowe i dużo cebuli. Hodowali kozy ze względu na
mleko.
Stosunki między Polakami a Żydami nie
były dobre. Żydzi wykorzystywali Polaków. Płacili ile chcieli i to oni
wyznaczali ceny. W ich rękach był prawie cały handel.